Wzorzec dojrzałej kobiecości

Z psychoterapeutką Agnieszką Czapczyńską rozmawia Karolina Rogalska

W dzisiejszym świcie bardzo trudno jest się starzeć. Wiadomo jak być młodą i atrakcyjną kobietą, ale nie bardzo wiadomo, co potem. Weźmy na warsztat kulturowy stosunek do starzenia się ciała, które jest głównym wskaźnikiem upływającego czasu. W pokoleniu naszych matek nie było aż takiej presji aby je odchudzać, odmładzać, dyscyplinować. Obecnie celebrytki przestały się starzeć. Kobiety chcą je naśladować. Często stoi za tym ogromne cierpienie i frustracja.

Myślę, że ta wrogość wobec własnego ciała jest wpisana w kulturę Zachodu. Uważamy, że umysł jest wartościowy, a ciało, jego potrzeby i doznania których nam dostarcza jest czymś gorszym. Dotyczy w podobnym stopniu kobiet, jak i mężczyzn choć „tresura” ciała nieco się różni w zależności od płci. Kobiece ciało ma być drobne, wiotkie, delikatne, płodne, ponętne seksualnie. Męskie ciało odwrotnie – duże, mocne, wysokie, umięśnione, zawsze sprawne. To co łączy oba te oszalałe modele to kult młodości. Ciało ma być wiecznie młode, zdrowe, gotowe spełniać wszystkie oczekiwania umysłu. Cały nasz system edukacji służy temu, żeby socjalizować każde kolejne pokolenie do oddzielania się od ciała, nie słuchania jego sygnałów, traktowania we wrogi sposób swojej fizjologii. Przecież nie jest rzeczą naturalną dla zdrowego sześcio- czy siedmiolatka, żeby siedział 45 min. w ławce bez ruchu. A właśnie tego dzieci są uczone. Od najmłodszych lat jesteśmy wzmacniane/ni w odcinaniu się od ciała.  Im mniej je czujemy, im więcej jesteśmy w stanie wytrzymać dyskomfortu np. dziewczynki głodzenia się, chłopcy morderczych ćwiczeń na siłowni, tym więcej pochwał i podziwu. Dzieci, które podążają za sygnałami z ciała np. są ruchliwe i buntują się nazywane są trudnymi, źle wychowanymi itp. Albo diagnozuje się im rozmaite choroby. Ciało w tracie całego cyklu naszego życia jest poddawane ogromnej presji, szybko w procesie rozwoju uczymy się, że jest „nie takie jak być powinno”. W okresie starzenia się łatwo wpaść w poczucie bezsilności, bo na rozmiar ciała można wpłynąć, ale na procesy związane z wiekiem nie da rady… 

I ta kulturowa presja na młody i atrakcyjny wygląd to kolejna odsłona tej tresury?

Można tak powiedzieć. W kulturze patriarchalnej kobiece ciało jest atrakcyjne, o ile jest płodne i seksowne. Czyli kiedy jest atrakcyjne dla mężczyzn. Jesteśmy nauczone wpasowywać się w męskie potrzeby od początku do końca naszej życiowej ścieżki i traktować te potrzeby jak swoje własne.

Nie jestem pewna, czy jest to presja ze strony mężczyzn, bo jak ogłosił jeden z wiodących portali pornograficzny Pornhub, w Polsce, w 2019 roku najczęściej klikaną kategorią było hasło MILF (Mom I’d like to fuck), które opisuje kobietę atrakcyjną, dojrzałą, posiadająca dzieci. Czyli polskich facetów bardziej kręcą kobiety w przedziale wiekowym 30- 50 lat, niż młodsze dziewczyny.

To mnie pani zaskoczyła. Może warto popularyzować te badania, więcej dojrzałych kobiet popatrzyłoby na siebie życzliwiej J 

Czyli może ta presja na młodość nie pochodzi od mężczyzn tylko jest wykreowana przez  kulturę konsumpcyjną, marketing?

Źródłem jest kultura, tworzymy ją jako zbiorowość. Jeśli rynek wygeneruje ludziom różne potrzeby, to można więcej sprzedać. Istotne jest to, na ile ten przekaz mamy uwewnętrzniony i podążamy za nim. Na ile jesteśmy zniewolone przez wewnętrzny głos, który mówi nam, że to co jest nie jest ok, nie jesteśmy wystarczająco dobre, musimy się poprawić: kremami czy operacjami plastycznymi, kupowaniem absurdalnych ilości ubrań. Nie mamy wpływu na kulturę w której żyjemy, mamy wpływ na to co zrobimy z jej przekazami. Czy będziemy słuchały głosu kultury, zinternalizowanej w postaci wewnętrznego krytyka, który generalnie bazuje na narracji typu „jesteś niewystarczająco dobra”, czy zbudujemy w sobie głębszą, czulszą i uważniejszą więź z samą sobą. W tym procesie musimy oduczyć się patrzenia na siebie  tym zewnętrznym, kulturowym, oceniającym okiem i zdobyć umiejętność patrzenia z perspektywy wewnętrznej, kochającej matki. To archetypowa Podróż Bohaterki *. Ścieżka którą idziemy wszystkie, która prowadzi od odrzucenia własnej kobiecości i dostosowania do świata po powrót to domu własnego ciała, jego przyjęcie i afirmację tego czym jesteśmy. Od bycia córką Surowego Ojca po bycie córką Kochającej Matki.

To trudne, bo wiele z nas takiej nie miało.

To prawda. Kochająca Matka to zarówno konkretne doświadczenie jak i archetyp, pewien stan umysłu. Można go określić też mianem Współczującej Obecności, Wewnętrznej Obserwatorki. Potrzeba czasu, żeby się tego nauczyć. To przyjmowanie perspektywy współczucia dla siebie, trzymanie  własnej strony, robienie przestrzeni na płynące emocje, rozumienie potrzeb własnego ciała. Kiedy ta perspektywa zastępuje nieustanną ocenę i podważanie siebie, wiele się zmienia. Przestajemy być wtedy tak bardzo zależne od oceny innych ludzi, nie musimy się dostosowywać, czy przerabiać, chyba, że same uznamy że to nam potrzebne do czegoś… Takie podejście jest bardzo trudne do osiągnięcia w pierwszej połowie życia. Akceptacja siebie to bonus wieku dojrzałego, kiedy to mamy znacznie więcej zasobów, niezależności, także finansowej. Do tego spore doświadczenie życiowe. Parę opcji sprawdziłyśmy i już wiemy, co są warte.  Pomaga nam także fizjologia. W okresie około od ok. 12 r.ż do ok. 52 r.ż, czyli w fazie kobiecej płodności jesteśmy pod wpływem zupełnie innych hormonów niż w późniejszym okresie, po menopauzie. Premenopauza, powolne wygasanie fazy płodnej zaczyna się w wieku 40+ , mówi się, że jest to wiek liderek. Bardzo młode kobiety też potrafią być niezwykle mocne i niezależne, ale patrząc populacyjnie, kobiety na szczytach władzy, wybijające się w kulturze i nauce, tworzące własne organizacje i biznesy to kobiety 40+. Mówi się, że jako 12 latki stajemy się zdolne do urodzenia dziecka, jak 52 latki stajemy się zdolne do urodzenia samych siebie.

Świat przyspieszył, nasze matki rzadko są dla nas punktem odniesienia w budowaniu tożsamości. Żyły w zupełnie innej rzeczywistości.

Ja bym chciała takiego świata, gdzie matki nie będą passe tylko dlatego, że są stare. A staną się kochającymi przewodniczkami po dojrzałości. Ale z perspektywy psychoterapeutki widzę, że to rzadko tak wygląda. Szkoda, bo dojrzałe kobiety mają wiele do dania tym młodym.

Niestety, nie zawsze chcą się tym dzielić.

Może i się dzielą, ale robią to w taki sposób, że przekaz jest nie do przyjęcia przez córki. Choć może coś się zmienia… Na protestach przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, które teraz mają miejsce na ulicach Polski, widać  kobiety w różnym wieku: starszyzna, kobiety dojrzałe, studentki i licealistki. Czyli są sprawy, w których mówimy jednym głosem. W których potrafimy się wspierać. W moim odczuciu jest to niebywały zryw uwalniania zbiorowego kobiecego gniewu.  Głos, który do tej pory tkwił niewyrażony w naszych gardłach, teraz może się wydostać w strefie publicznej. Oby brzmiał!

Ale też niezgoda na odgórne organizowanie kobietom świata.

Też mi się wydaje, że to jest o wiele szersze niż temat aborcji. Czytam te wydarzenia, jako  zbiorową niezgodę na to, że ktoś z zewnątrz decyduje o naszym ciele, wyborach, o naszym życiu. System, mężczyzna, lekarz. Osiągamy masę krytyczną gniewu i niezgody, buntu wobec zewnętrznemu porządkowi utrzymującemu kobiecą energię w podporzadkowaniu i pogardzie. Ten porządek jest systemowy, ale też  mamy go zinternalizowany we własnej głowie. W przypadku aborcji jesteśmy zależne od systemu społecznego, służby zdrowia, rodziny, ale w wielu innych przypadkach to my same jesteśmy opresorkami wobec swoich ciał. To my je źle karmimy, myślimy o nich z niechęcią, nie dajemy im wypocząć, nadużywamy substancji które mu szkodzą, nie stawiamy granic kiedy ktoś je przekracza, karzemy siebie za posiadanie potrzeb.  Zinternalizowałyśmy systemowy przekaz i używamy go przeciwko sobie.

Sobie i innym. Często kobiety są najgorliwszymi strażniczkami patriarchatu.

Prawda. Pracuję z kobietami doświadczającymi przemocy ze strony partnerów. One często słyszą od swoich sióstr, teściowych czy matek stereotypy  typu: „Musisz nieść swój krzyż”, „Nie poradzisz sobie bez niego”, „To twoja wina”. Jest kawałek przemocy instytucjonalnej, przeciw któremu my, kobiety się buntujemy. Ale jest też przemoc zinternalizowana, przekazywana z pokolenia na pokolenie, której same jesteśmy nośniczkami. Chciałabym, żeby ten łańcuch siostrzanej rywalizacji, wzajemnej przemocy  i nieszczęścia skończył się w naszych czasach. Żyjemy w epoce bardzo szybkiej transformacji zbiorowej świadomości, może to następuje właśnie teraz…

Myślę, że dużo łatwiej by nam było przechodzić kolejne etapy życia, gdybyśmy miały jakieś wzorce godne naśladowania. Najlepiej w rodzinie, najbliższym otoczeniu.

Mam wrażenie, że w ostatnim czasie, także w kulturze masowej, pojawia się wiele takich wzorców.   Ostatnio oglądałam „Our Souls at Night”, piękny film o przekraczaniu stereotypów społecznych   dotyczących starzenia się kobiecego i męskiego ciała, miłości, seksualności. Tych stereotypów jest bardzo dużo i są niezwykle ograniczające. Ale to się zmienia. Może pokolenie naszych matek może jeszcze nie doświadczy tych zmian, ale nasze na pewno. W kulturze masowej stopniowo pojawia się przekaz, który przypomina myślenie wspólnot rdzennych: że okres dojrzałości, a później starzenia się to nie koniec, ale  kolejna, bardzo ważna faza w życiu człowieka.

W tych  kulturach kobiety, które już nie miesiączkowały zajmowały ważne miejsce w hierarchii społecznej, były zapraszane do starszyzny czyli rady decydującej o losach plemienia. Jest koncepcja, która mówi o tym, że zmiany hormonalne, które następują po menopauzie wzmacniają nasze połączenie z prawą półkulą, czyli tą częścią mózgu, która myśli symbolicznie, obejmuje całość. Stąd archetyp Wiedźmy czyli kobiety która wie. Ten kobiecy archetyp jest szczególnie mocno deprecjonowany przez patriarchalną kulturę, myślę że ze strachu prze kobiecą siłą i niezależnością, jaka często ujawnia się właśnie w tej fazie życia.  

Jak widać, kiedyś starość niosła ze sobą rzeczy, na które warto było czekać. Np. zaproszenie do udziału w starszyźnie plemiennej.

Teraz po prostu musimy same się zaprosić. Żyjemy w czasach, w których kobiety są gotowe, żeby brać to, na czym im zależy. Ale trzeba wiedzieć czego się chce. Jeśli wierzymy, że nasza  atrakcyjność seksualna, czy związek to główne obszary, w oparciu o które budujemy swoją samoocenę, to utrata ról z nimi powiązanych może być dramatem, z którego trudno się podnieść. Dlatego warto pracować nad innymi zasobami, żeby w dojrzałym wieku nie zostać z niczym. Starzejemy się tak, jak żeśmy żyły. Jeżeli przez całe życie nie nawiązywałyśmy kontaktu ze sobą, nie odkrywałyśmy, kim jesteśmy, nie inwestowałyśmy czasu i energii w swoją pasję, pracę, intelekt, więzi szersze niż rodzina, to rzeczywiście w pewnym momencie życia zostajemy z pustymi rękoma. Wtedy kryzys wieku średniego jest dużo trudniejszy. Ale nigdy nie jest za późno na zmianę.

Lęk przed starzeniem się to lęk przed utratą; możliwości, okazji, ważności?

Utrata towarzyszy każdej fazie życia. Kiedy wchodzimy w wiek nastoletni, tracimy przywileje wieku dziecięcego. We wczesnej młodości tracimy beztroskę, musimy wypełniać określone role społeczne, zarabiać pieniądze, sprostać kolejnym obowiązkom i wyzwaniom. Kiedy rodzą nam się dzieci tracimy wolność, jaką miałyśmy jako nie- matki itd. Dokładnie tak samo jest z przechodzeniem do wieku dojrzałego. Traci się witalność młodego ciała, rolę matki małego dziecka– która dla wielu kobiet jest pięknym doświadczeniem życiowym. Czasami tracimy partnerów czy partnerki, ale w każdej z tych faz równie wiele zyskujemy. W wieku średnim – dużo wolności, samoświadomość, bezpieczeństwo, dostęp do wewnętrznej mądrości, jeśli się jej szuka. Oraz przestrzeń i czas dla działań, na które wcześniej nie było miejsca w grafiku. Przechodzenie do tej fazy jest takim samym procesem, jak przechodzenie do każdej innej fazy życia.

Z tej perspektywy możemy też spojrzeć na proces fizycznego starzenia się, o którym wcześniej mówiłyśmy. Zamiast panikować, że tracimy młodość, możemy spojrzeć na swoje ciało z miłością i akceptacją, bo teraz mamy je wreszcie dla samej siebie. Możemy uczyć się jak się nim cieszyć, doceniać że dobrze nam służy, dbać o nie, dobrze karmić, leczyć, gdy jest chore. Kochać od początku, do końca. I, przede wszystkim, mieć z nim dobry kontakt.

Co to znaczy mieć dobry kontakt z ciałem?

To znaczy doświadczać je z uważnością. Zwracać uwagę na doznania jakie z niego płyną. Ciało mówi do nas językiem poczuć. Możemy doświadczyć  jaki jest nasz oddech, w jakim tempie bije serce, czy nasze mięśnie są napięte, czy rozluźnione itd. Nauka uważności wobec doznań w ciele to kluczowa zmiana świadomości, która pomaga przejść z trybu zależności od  krytyka wewnętrznego i opinii innych w stronę świadomego kierowania swoim życiem. Kontakt z ciałem daje gigantyczną siłę. Nasze ciało zawsze wie, co nam służy, a co szkodzi np. w pewnych sytuacjach spina się, w innych rozluźnia. Przy jednym projekcie czujemy zwyżkę energetyczną, przy innym zasypiamy. Przy jednej osobie jesteśmy radosne, przy innej rozzłoszczone itp. Ciało czyta informacje z tu i teraz. Przetwarza sygnały płynące z pola dużo szybciej niż umysł, w którym jest tysiące fałszywych przekonań i ślepych tropów. Jeśli chcemy wiedzieć, co naprawdę dzieje się w naszym życiu, słuchajmy ciała. Wówczas nie będziemy potrzebowały szukać potwierdzenia naszej wartości w oczach innych, same będziemy wiedziały najlepiej, co dla nas dobre.

Bywa, że po osiągnięciu pewnego wieku, kobiety rezygnują z ulubionych aktywności, ubrań, w obawie, przed reakcją otoczenia. Czy pięćdziesięciolatka może włożyć krótkie spodenki? Albo przetańczyć całą noc i wrócić nad ranem do domu, bez narażania się na kpiące spojrzenia, plotki czy utratę tzw. reputacji? W Polsce to trudne.

Prawda. Myślę jednak, że nie jest to specyfika wieku dojrzałego. Krytyka wewnętrznego mamy w sobie od bardzo wczesnego dzieciństwa.  Dylemat: „Czy mam się ubrać w to, czy tamto, żeby zyskać aprobatę otoczenia, nie narazić się na śmieszność”, możemy przeżywać dokładnie tak samo w wieku 11, jak i 50 lat. Problem maleje, gdy nauczymy się do tego głosu dystansować. Wtedy po prostu czujemy, czego nam potrzeba i za tym podążamy. Z własnego, kobiecego doświadczenia wiem, że ta zmiana nie jest łatwa. I że trudno przejść tę ścieżkę samej. Gruntowne przewartościowanie stosunku do siebie, wymaga przewodnictwa. Warto go poszukać, czy na psychoterapii, zajęciach jogi,  kobiecej grupie wsparcia, czy w jakimś innym miejscu prowadzącym do rozwoju osobistego. Dziś możliwości jest bardzo wiele.

Czyli jednak wzorce są potrzebne?

Wzorce i wsparcie ze strony innych kobiet są czymś nie do przecenienia. Spotkałam wiele kobiet, które mnie inspirowały. Pierwsza była ciocia Hala Racz, moja guru w czasach bycia dziewczynką, starsza siostra mamy.  Przez lata prowadziła oddział pediatrii w szpitalu w Suwałkach. Była zawsze niezależna, w głębokim komunizmie, była pionierką medycyny alternatywnej i interesowała się akupunkturą. Jako pierwsza kobieta w mojej rodzinie miała prawo jazdy. Całe życie miała otwarty umysł i serce.  Wśród psycholożek Clarissa Pinkola Estees, psychoterapeutka jungowska, pisarka, autorka książki „Biegnąca z wilkami”, która w pewnym okresie życia pomogła mi zrozumieć moją osobistą przemianę. Chistine Northrup, holistyczna ginekolożka, pionierka edukacji  na temat kobiecego ciała i procesu starzenia się. Uwielbiam jej książkę „Ciało kobiety, mądrość kobiety”, w której podaje nowe sposoby rozumienia fizyczności i emocjonalności, odbiegające od wszystkiego czego nauczyłyśmy się w kulturze zdominowanej męska perspektywą. Myślę, że świat pełen jest wspaniałych kobiet, które mogą stać się przewodniczkami w podróży po kolejnych fazach życia. One są, tylko trzeba włożyć trochę wysiłku, żeby je zauważyć i docenić. Nie jesteśmy nauczone doceniać inne kobiety, zmieńmy to.

Może naszemu pokoleniu uda się przetrzeć szlaki i same staniemy się wzorcem dojrzałości dla naszych córek.

Mam nadzieję, że tak się stanie. Ponoć żeby zmienić świat, wystarczy jedno pokolenie.

  • * Nawiązuję do „Podróży Bohaterki” Maureen Murdock, książki o archetypowym rozwoju kobiecej psyche
Scroll to Top