Artykuły

Żałoba po utraconej miłości

Ewa, trzydziestoletnia dziennikarka, pół roku temu rozstała się z Łukaszem, fotografem pracującym w tej samej redakcji. Przez pierwsze tygodnie nie mogła spać i jeść, schudła 10 kg. Łukasz zostawił ją dla dwudziestoletniej modelki, którą poznał podczas sesji zdjęciowej. Ewa, dotychczas radzącą sobie z każdą sprawą, aktywna i towarzyska zamieniła się w kłębek nerwów. Tysiące razy analizowała różne sytuacje dotyczące związku z Łukaszem, szukała momentów, w których mogła zrobić czy powiedzieć coś innego i to zatrzymałoby jej ukochanego. Przywoływała obrazy chwil w których było jej tak dobrze w tym związku jak z nikim innym. Majowy wypad nad morze, wspólne wyprawy rowerowe, wspólne czytanie książek pod jednym kocem, gotowanie obiadów…Tych momentów było tak wiele, wracanie do nich było z jednej strony chwilowym ukojeniem, z drugiej przynosiło ogromny ból, bo przypominało o tym co nieuchronnie się skończyło. Całe życie Ewy skupiło się na rozpamiętywaniu przeszłości i zbieraniu informacji na temat nowego związku Łukasza. Pracowali w tej samej redakcji, więc nie było to trudne. Ewa czuła się upokorzona nie tylko tym, że jej partner wybrał inną kobietę, ale też własną niemocą oderwania się od niego.   Maria dwudziestodziewięcioletnia lekarka rozstała się rok temu z Wojtkiem, wziętym warszawskim prawnikiem. Maria rozpacza po tej stracie do tej pory. Mimo, że poddaje się presji przyjaciół i co jakiś czas uczestniczy w spotkaniach towarzyskich, robi to niechętnie. Jej serce opłakuje „największą miłość życia, która odeszła”. Wojtek był ideałem – męski, zaradny, odpowiedzialny, a do tego romantyczny. Maria nie może zapomnieć wspólnych kolacji przy świecach, romantycznych spacerów w środku nocy, pysznych kanapek, które Piotr pieczołowicie przygotowywał jej do pracy i wkładał ukradkiem do torebki razem z czułymi liścikami. Rozstali się, kiedy Maria zaczęła wspominać o wspólnym domu i dzieciach. Dla Piotra liczyła się przede wszystkim kariera zawodowa, miał taki cel, żeby przed czterdziestką mieć własną, dobrze prosperująca kancelarię. Pracował kilkanaście godzin dziennie. Maria nie widziała w tym nic niepokojącego, ona też była zajęta swoją praktyką. Piotr pewnego dnia spakował swoje rzeczy i powiedział, że jest zmęczony ich związkiem. Maria nie była na to przygotowana, bo do ostatniej chwili było im przecież tak dobrze. Wręcz idealnie! Każdy nowopoznany mężczyzna wydaje się jej tylko nieudaną kopią ukochanego. Mimo upływu czasu liczy się tyko on. Opłakiwanie utraconej miłości Każda strata wiąże się z żałobą. Jeśli tracimy partnera/kę do opłakania jest nie tylko realna osoba, którabyła nam bliska, zaspokajała nasze potrzeby, dawała wsparcie, ale też nasze marzenia, które się z nią wiązały. Wizja wspólnego życia, domu, rodziny…Żegnamy się z realną osoba, ale też z kawałkiem siebie, który nie może się wydarzyć . Ból jest nieunikniony, ale prędzej czy później przemija. Najlepsze co można zrobić, to po prostu pozwolić sobie na smutek, złość czy inne uczucia, które towarzyszą żałobie. Historia Ewy i Marii jest przykładem żalu, która nie chce się skończyć. Przedłużony czas opłakiwania straty związku występuje o wiele częściej u kobiet niż mężczyzn, co wiąże się ze sposobem w jaki obydwie płcie radzą sobie z bólem rozstania. Mężczyźni o wiele częściej, nawet po stracie ukochanej osoby szybko otwierają się na nową relację. Nie znaczy to, że nie umieją kochać. To raczej sposób na radzenie sobie z cierpieniem, zgoła inny niż kobiecy. Kobiety mają skłonność do rozpamiętywania, wracania do przeszłości, winienia siebie lub obarczania winą partnera, marzenia o nim niezależnie od tego jak realnie wyglądał związek. Rozstanie bardzo silnie uderza w ich poczucie własnej wartości. Wizja ideału Ewa i Maria spostrzegają swoich byłych partnerów w sposób bardzo wybiórczy. Ich uwaga koncentruje się na jasnej stronie, minimalizuje ciemną. Łukasz, chłopak Ewy wszedł z nią w związek w trakcie trwania swojego poprzedniego romansu, a będąc z Ewą interesował się innymi kobietami, na tyle mocno, że Ewa żyła w nieustannym poczuciu zagrożenia, zazdrosna o kontakty Łukasza z całym światem. Maria wiedziała, że Piotr wybierając między nią a pracą, zawsze wybierze to drugie i wiele razy cierpiała z tego powodu. Ale kiedy przychodzi rozstanie, wiele kobiet jakby zapominało o tym co realnie działo się w związku, skupiając na jasnej stronie byłego partnera, który z czasem urasta w wyobraźni do rozmiarów niedościgłego ideału. Kiedy już w to uwierzymy, rzeczywiście myślenie o nowej relacji z mężczyzną, który będzie po prostu „zwyczajny” robi się mało interesujące… Zranione poczucie własnej wartości Odejście partnera bardziej boli kiedy to on podejmuje decyzję, a nie my. Kiedy rozstanie jest związane ze zdradą, jest jak wbicie sztyletu w samo serce. Tracimy pewność siebie, nasze poczucie wartości jako kobiety drastycznie spada. Nawet jeśli w trakcie trwania związku byłyśmy z siebie zadowolone, teraz nie widzimy już nic wartego uwagi i zainteresowania. Tak jakby ukochany mężczyzna zabrał wartość kobiecie, która opuszcza. W naszej społeczności kobiety socjalizowane są od najmłodszych lat, tak aby definiować siebie poprzez relacje. Oznacza to, że czujemy się godne miłości i wartościowe, o ile ktoś nas kocha albo darzy szacunkiem. Kiedy to zewnętrzne źródło akceptacji znika (np. tracimy partnera), przestajemy darzyć siebie szacunkiem. Mężczyźni kulturowo definiują siebie poprzez osiągnięcia i sukcesy w świecie zewnętrznym, dla nich także strata związku wiąże się z bólem i cierpieniem, jednak zwykle nie podcina tak głęboko wiary w swoją wartość. Z męskiej perspektywy bardziej rujnujące dla poczucia własnej wartości jest doświadczenie straty pozycji zawodowej czy rangi, jaką dają wysokie zarobki, prestiż oraz świadczące o tym gadżety. Praca nad zmianą przekonań – odzyskiwanie poczucia własnej wartości Koncentrowanie się na mężczyźnie, który odszedł jest sposobem odwracania uwagi od rzeczywistego problemu, jakim jest niskie poczucie własnej wartości i nieumiejętność docenienia tego kim jestem. Wiele kobiet nie jest w stanie zamknąć żałoby po stracie związku, nie dla tego, że był on naprawdę kosmicznym i jedynym w ich życiu połączeniem ciał oraz dusz, ale dlatego, że nie umieją w inny sposób poczuć się wartościowe i godne miłości. Niezależnie od sposobu w jaki prezentują się światu, nie umieją lubić siebie, nie doceniają tego kim są, nie uważają, żeby miały w sobie cokolwiek pięknego i wartościowego. Jesteśmy kulturowo nauczeni szukania swojego poczucia wartości na zewnątrz, kobiety bardziej w oparciu o zdobywanie uczuć innych, mężczyźni w oparciu o swoje sukcesy w świecie. Tak czy siak, ten sposób budowania swojej tożsamości, powoduje, że strata zewnętrznego źródła aprobaty powoduje załamanie

Żałoba po utraconej miłości Read More »

Jesteś w momencie, w którym decydujesz się być

Większość z nas nie czuje się do końca wolna w swoich wyborach. Często mamy poczucie, że coś ciągle wymyka się spoza naszej kontroli. Nie robimy zawodowo tego co chcielibyśmy/łybyśmy, nie jesteśmy w takich relacjach jak te jakich pragniemy, nie mieszkamy tak gdzie ciągnie nas serce…itp. Żyjąc w czasach totalitarnych można było zwalić odpowiedzialność za własne niespełnienie na świat zewnętrzny, poskarżyć (słusznie) na system: „To dlatego nie realizuję moich pasji, bo w tym kraju nie wolno”, „Żyję poniżej swoich możliwości, bo gdybym się wychylił/a spotkałoby mnie nieszczęście”, „Jestem ciągle sfrustrowana/y, bo otacza mnie ponura rzeczywistość”. Zaletą naszych czasów jest wolność, ale czy naprawdę jesteśmy wolni/ne?  Indiańska nauczycielka duchowa, Jamie Sams, uważa, że w każdej chwili życia mamy taką możliwość : „Jesteś w momencie w którym decydujesz się być”. Mamy wybór: możemy realizować w swoim życiu scenariusz jaki zapisała w nas nasza przeszłość, możemy też zmienić nasze podświadome „oprogramowanie”. Możemy żyć w krzywdzących relacjach, nie szanować siebie, akceptować życie „na pół gwizdka”. Możemy też nauczyć się szacunku, troski i miłości wobec samych siebie, wchodzenia w dobre i służące naszemu życiu relacje z innymi, tworzenia wokół siebie świata zgodnego z naszą wrażliwością i systemem wartości. Życie w klatce, czyli jak tworzy się nasz podstawowy „scenariusz” Halina urodziła się jako pierwsza w rodzinie, jej młodsza siostra przyszła na świat rok później jako dziecko niepełnosprawne. Rodzice dziewczynek byli tak bardzo zajęci pracą zawodową i opieką nad chorą córką, że kiedy Halina miała pięć lat, była już włączana w większość domowy obowiązków. Gotowała, opiekowała się siostrą, sprzątała…  Dziewczynka czuła się ważna, zauważana przez mamę i tatę tylko wtedy, gdy była im do czegoś potrzebna. Wyrosła na mocną kobietę, która nie boi się dźwigać żadnych ciężarów. Wyszła za mąż bardzo młodo, urodziła dwójkę dzieci i po dziesięciu latach zorientowała się, że żyje w bardzo krzywdzącej relacji z mężem, który nadużywa alkoholu i nie wywiązuje się z żadnych zobowiązań domowych. Co więcej, historia opiekowania się innymi kosztem realizacji własnych potrzeb w jakimś sensie powtórzyła się w życiu zawodowym Haliny. Nie wiadomo „jakim cudem”, to na nią spadała zawsze najcięższa praca, najwięcej obowiązków i najmniej splendoru..       W sensie psychologicznym  nie mamy do końca wolności wyboru, ponieważ większość decyzji podejmujemy w sposób nieświadomy. W codziennym życiu w dużej mierze realizujemy zapisane głęboko w naszej psychice wzorce pochodzące z naszego dzieciństwa. To one rządzą znaczną częścią naszych emocji i działań. Aby uległy one transformacji muszą najpierw zostać świadomie rozpoznane. Jeśli ich nie rozpoznajemy świadomie, nie mamy na nie żadnego wpływu, to one „rządzą”. Znaczna część naszego „scenariusza” pochodzi z czasów wczesnego dzieciństwa i nie ma nawet postaci zwerbalizowanych przekonań. Po prostu wiemy, że świat jest niebezpieczny (albo bezpieczny), związki z kobietami (lub mężczyznami) krzywdzą, kiedy jest się bliskiej relacji traci się wolność (albo zyskuje bezpieczeństwo) itp. Nasze „zapisy” nie są w gruncie rzeczy żadną „obiektywną” prawdą o świecie, zawsze są tylko jedną z tysiąca możliwych perspektyw, ale dla nas są tą prawdziwą mapą, która prowadzi nas przez całe życie. Świat, który poznajemy w dzieciństwie staje się dla naszego umysłu pewnego rodzaju matrycą za pomocą której czytamy wszystkie późniejsze doświadczenia. Gdyby użyć metafory ze świata nowoczesnych technologii, przez całe życie posługujemy się jednym programem wgranym na nasz twardy dysk i dostosowujemy rzeczywistość do tego, aby program „nie zwariował”. W gigantycznym uproszczeniu wygląda to następująco – jeśli mój zapis brzmi np. „nie zasługuję na miłość ”, nie czytam drobnych sygnałów zaniedbywania ze strony nowopoznanego mężczyzny/kobiety, wchodzę z tą osobą w intymną relację i po kilku latach odkrywam, że po raz kolejny jestem w relacji z kimś, kto mnie krzywdzi (tak jak robił to ojciec czy matka). Gdybym dysponowała zapisem np. „zasługuję na najlepsze” prawdopodobnie wyłapałabym już wczesne sygnały zaniedbywania mnie i szybko skończyła znajomość. Rzeczywistość, którą stwarzam potwierdza mój wewnętrzny przekaz (jaki by on nie był). Dzieje się to w całkowicie nieświadomy sposób, co powoduje, że nie mamy poczucia wpływu na trudne relacje wydarzające się w naszym życiu. Zaczynamy myśleć magicznie, że „świat taki jest”, „bliskość jest zagrożeniem ” itp., zwykle doświadczamy  bezsilności i zmęczenia tą samą trudną sytuacją, przydarzającą się w życiu kolejny raz. Jak zmieniać swoje „oprogramowanie” Zawsze mamy przynajmniej dwa wyjścia. Jedno, najprostsze, przerzucić odpowiedzialność na świat zewnętrzny („to przez tego okropnego męża/żonę, szefa/fową, ojca, matkę, system, itp.). Drugie, bardziej skomplikowane, to wziąć odpowiedzialność za własne życie. Przyjęcie perspektywy własnej odpowiedzialności za to co przydarza nam się w życiu jest pierwszym, podstawowym krokiem prowadzącym do zmiany. Zadawanie sobie pytań typu: „Jaki ciągi decyzji doprowadził mnie to tego miejsca w którym jestem? Dlaczego podejmuję takie, a nie inne wybory? Jaki sposób myślenia o sobie, o świecie, za tym stoi? Od kogo się tego nauczyłam/em? Czy ten rodzaj perspektywy służy mi w życiu? „nie służy pławieniu się w poczuciu winy i własnej niedoskonałości, ale szukaniu własnego wpływu na życie. Kluczem do zmiany jest świadomość . Nasz umysł składa się z dość sztywnych przekonań, które pozwalają nam kategoryzować dochodzące do nas doświadczenia i porządkować je w taki sposób, żebyśmy rozumiały/li otaczający nas świat. Dla umysłu Haliny widok leżących w zlewie nie umytych naczyń aktywizuje dobrze utrwalone w dzieciństwie przekonanie „jestem niewystarczająco dobra, muszę zasłużyć na akceptację swoją pracą” co rodzi poczucie winy z powodu nieporządku w domu, a w efekcie prowadzi do działania polegającego na umyciu talerzy i kubków (choć była umówiona z domownikami inaczej). Dla męża Haliny ( który ma za sobą inną historię rodzinną i inny „scenariusz”) ten sam widok jest źródłem zgoła odmiennej refleksji: „ lenie nie szanują mnie i nic w tym domu nie robią, ja im pokażę” , co prowadzi do poczucia złości i działania polegającego na krzyku oraz głośnej krytyce żony i dzieci. Tak długo jak nie zyskamy świadomości rządzących nami nieświadomych przekonań, tak długa będą one rządziły naszymi emocjami i zachowaniami. Wolność wyboru wiąże się z umiejętnością zauważania rządzącymi naszymi emocjami przekonań. Halina po kilkunastu miesiącach terapii w grupie dla osób współuzależnionych uczy się świadomie rejestrować niektóre ze swoich automatycznych myśli. Zauważa, że ma w sobie „detektor” wczuwania się w potrzeby innych i natychmiastowego zaspokajania ich. Uczy się zauważać te momenty w których bierze

Jesteś w momencie, w którym decydujesz się być Read More »

Drugie małżeństwo – czy umiemy uczyć się na błędach?

„Wszyscy myślą o tym, aby zmienić świat, ale nikt nie myśli o tym, aby zmienić siebie.” – Lew Tołstoj Nasza kultura oferuje idylliczny obraz małżeństwa, w którym ma być jak w bajce „i odtąd żyli długo i szczęśliwie”. Byciu w związku przypisujemy magiczną moc, wydaje się, że małżeństwo gwarantuje szczęście i spełnienie. Realia tego mitu są dość brutalne, co drugie małżeństwo po jakimś czasie rozpada się. Do częstych rozwodów dochodzi także w powtórnych związkach. Czyżbyśmy nie umieli uczyć się na własnych błędach? I tak i nie… Poranieni po pierwszym rozwodzie wychodzimy często na „prostą” przerzucając winę za rozpad związku na naszego poprzedniego partnera/kę. To „on” lub „ona” zawinili swoją kłótliwością, brakiem troski o rodzinę, egocentryzmem, despotycznością, niewiernością, pijackim ekscesami…Lista zarzutów jest zwykle długa. Rozwód spostrzegamy jako wynik niewłaściwie dobranego/ej współmałżonka/ki. Nasza uwaga skoncentrowana jest na charakterystyce byłego męża i żony, a nie na dynamice naszego nieudanego związku. Ulegamy mitowi, że istnieją partnerzy idealnie dopasowani do siebie pod względem temperamentu, zainteresowań, przekonań. Poprzednim razem po prostu zwiodły nas pozory i „jeśli tyko znajdę właściwą osobę ( czytaj – inną niż poprzedni mąż/żona ), stworzymy dobry związek”. Kiedy wybieramy sobie partnera/kę, zwykle mamy skłonność do szukania osoby będącej przeciwieństwem naszego czy naszej „ex”. Kobieta, która odeszła od kontrolującego, ograniczającego ją męża, będzie być może szukała kogoś, u czyjego boku będzie czuła się swobodna i przeżyje wymarzoną wolność. Mężczyzna osamotniony w związku z kobietą preferującą niezależność i swobodę, być może zacznie się rozglądać za spokojną, niedominującą domatorką. Głęboka potrzeba zmiany jakiej doświadczamy po rozstaniu, jest zjawiskiem korzystnym i motywującym do poszukiwań. Niestety mamy czasem niską świadomość tego, co powinno ulec transformacji, a zmianę jakiej szukamy lokujemy na zewnątrz – „chcę żyć z inną osobą i to mnie uszczęśliwi”. Tworzymy zatem nową scenografię swojego życia. Inny dom, inni znajomi, inne meble, inne nazwisko… Niezmienne pozostaje natomiast to co stanowi meritum – my sami/e. Nasza umiejętność, a raczej nieumiejętność radzenia sobie z trudnymi emocjami takimi jak złość, ból, zazdrość, nuda. Nasz lęk przed otwartym wchodzeniem w konflikty, który na dłuższą metę owocuje ich eskalacją do rozmiarów absurdu. Nasze przywiązanie do własnych stereotypów myślenia i reagowania, niezależnie od tego jak dużo nam przynoszą szkody. Okazji do przećwiczenia tych umiejętności w drugim związku może być paradoksalnie więcej niż w pierwszym. Do tego co bywało trudne za pierwszym razem, dochodzi bowiem przeszłość . Konflikty z „ex”, które potrafią się ciągnąć latami, pomimo wejścia w nową relację, skomplikowane relacje z dziećmi z poprzedniego związku, byłymi teściami, przyjaciółmi. Sytuacje, które w pierwszym małżeństwie są źródłem umiarkowanego stresu typu: organizacja Wigilii, wyjazdy wakacyjne, finanse rodzinne, mogą w drugim związku ulec nasileniu. Z prostej przyczyny – mamy drugie tyle zobowiązań niż poprzednim razem. Drugi związek jest też bardziej obciążony emocjonalnie niż pierwszy – wchodzimy w niego zranieni/ne po przednim rozstaniu. To obciążenie bywa trudne dla kolejnej relacji. Żona, która rozwiodła się z niewiernym mężem, może być przesadnie kontrolująca, podejrzliwa i okazywać brak tolerancji wobec każdego spóźnienia czy objawów autonomii nowego partnera. Mąż nadmiernie pijącej żony, może mieć trudności w zaakceptowaniu picia towarzyskiego swojej nowej towarzyszki. Zamiast być łatwiej i lepiej, bywa czasem trudniej i gorzej…Generalnie nie ma w tym nic, czego nie dałoby się przekroczyć w pozytywny sposób. Barierą bywa frustracja wynikająca z mitu, że tym razem na pewno będzie dużo prościej. W kolejnym związku mamy też skłonność do powtarzania tego samego błędu, którym są nierealistyczne oczekiwania od drugiej osoby. Być może nie da się zresztą inaczej…Zakochanie przysłania ostrość widzenia. Kiedy mija euforia pierwszego zauroczenia, zaczynamy przecierać oczy. Rozczarowanie sobą jest pewnikiem. Moment w którym zaczynamy widzieć naszego partnera/ke w bardziej realistyczny sposób niż dzieje się to w stanie zakochania, jest paradoksalnie szansą na stworzenie naprawdę głębokiego, wartościowego i prawdziwego związku dwojga ludzi. Jest to czas, kiedy opuszczają nas złudzenia i godzimy się z myślą, że nie mamy żadnych szans na to, aby zmienić naszą nową żonę czy męża w ten wyśniony, okupiony łzami czy atakami furii ideał. Jest to czas świadomego wyboru – wiem z kim jestem, jaką osobą jest mój partner/ka i akceptują ten stan rzeczy, lub jest mi z tym na tyle źle, że decyduję się kolejny raz przeżyć zranienie rozstania. Jak nie wejść kolejny raz do tej samej rzeki… Wchodzenie do tej samej rzeki niby nie jest możliwe, a jednak jeśli chodzi o relacje dzieje się często. Emocje przywiązują nas do przeszłości i nieudanego związku. Najsilniejszymi z nich są żal i gniew w stosunku do „ex”. Dopóki nosimy je w sobie, dopóty trudno nam będzie znaleźć miejsce na nowe, pozytywne uczucia do drugiej osoby. Wiele osób wchodzi w kolejny związek bez przeżycia żałoby po stracie poprzedniego. Niezależnie od tego kim był nasz poprzedni partner/ka, rozwód oznacza dla nas utratę osoby, która kiedyś była dla nas ważna. To także pożegnanie z marzeniami o rodzinie, którą wtedy tworzyliśmy/łyśmy. Poczucie wstydu i porażki z powodu niepowodzenia jakim jest rozpad czegoś co miało być na zawsze… Wiele osób wchodzi po rozwodzie momentalnie w nową relację. Czasem to się udaje, mimo obciążenia emocjami z poprzedniego małżeństwa, ale generalnie warto dać sobie czas na przeżycie do końca bólu po stracie. W nowym związku boimy się wracać do przeszłości, ponieważ wydaje się nam, że stanowi ona zagrożenie dla nowego małżeństwa. Pozbawia nas to jednak możliwości wglądu w to, co tak naprawdę spowodowało rozpad poprzedniego związku. Konfrontacja z przeszłością, zrozumienie własnej roli w dramacie, który przeżyliśmy, realne zobaczenie swoich oczekiwań i okoliczności, które sprawiły, że nam się nie udało , pomaga bardziej świadomie budować nowy związek. Przed wejściem w kolejny małżeństwo warto dokonać pewnych konkretnych ustaleń dotyczących zasad wspólnego życia. To nie brzmi romantycznie, ale daje szansę na to, że będziemy się ze sobą czuli bezpiecznie. Diabeł, jak wiadomo tkwi w szczególe i to naprawdę ma znaczenie dla trwałości związku, jeśli wejdziemy w niego ze świadomością, że kobieta którą sobie wybraliśmy nie ma zamiaru rezygnować z pracy na rzecz domu, a nasz nowy, przyszły mąż wszystkie wakacje spędza zawsze z rodzicami… Warto zachować wzajemną tolerancję dla swojej przeszłości, którą nasz partner/ka zbudowali z kim innym. Oznacza to trudną sztukę kompromisu wobec zobowiązań związanych z rodziną

Drugie małżeństwo – czy umiemy uczyć się na błędach? Read More »

Jedzenie i emocje

Beata zauważyła, że bardzo często po telefonicznych kłótniach ze swoją matką zaczyna czuć „wilczy głód” i musi koniecznie zjeść coś słodkiego. Nie wystarczy jej jednak kostka czekolady, bo po niej jest zawsze druga, trzecia…. Zwykle po czwartej przestaje liczyć i zjada całą tabliczkę. Z każdym kolejnym kawałkiem czuje się z jednej strony coraz bardziej błogo i spokojnie, z drugiej zaczyna w niej narastać poczucie winy. Pojawia się bolesna myśl „Znowu to robię”. Beata nie problemów z utrzymanie wagi, jest raczej szczupła, ten rytuał objadania się czekoladą jest przykry, dlatego bo całkowicie wymyka się spod kontroli. Pojawia się jako rodzaj przymusu. Podczas rozmów z matką, Beata często czuje się nierozumiana i ma poczucie odrzucenia, ta relacja wygląda podobnie właściwie od zawsze…  Jak pisze Ch. Northrup w książce „Ciało kobiety, mądrość kobiety” „jedzenie i emocje są ze sobą mocno połączone z przyczyn sięgających o wiele głębiej niż panująca obecnie obsesja na punkcie szczupłej sylwetki. Przez wieki rasa ludzka mogła przetrwać, spożywając pokarm zaakceptowany przez plemię. Jedzenie zawsze stanowiło istotny element codziennego rytuału życia, a pokarmy, które spożywałyśmy w dzieciństwie, pozostawiły w nas bardzo głęboki ślad. Na poziomie nieświadomym i świadomym pomagały nam czuć bezpieczeństwo i troskę”. Istnieją dwa mechanizmy wpływu jedzenia na nasze uczucia – fizjologiczny i związany z pamięcią sensoryczną. Działanie fizjologiczne łatwo zaobserwować jedząc np. słodycze. Cukry proste zawarte w słodyczach powodują szybkie wydzielanie w organizmie serotoniny – tzw. „hormonu szczęścia”. „Cukrowa” zmiana emocji nie jest tak wyrazista jak zmiana nastroju pod wpływem środków chemicznych takich jak alkohol, ale na tyle mocna, że wiele osób jest od niej uzależnionych. Pamięć sensoryczna, to z kolei pamięć doświadczeń z przeszłości zapisanych w naszym ciele, które od dzieciństwa doświadczało relaksu, poczucia bezpieczeństwa czy przyjemnego pobudzenia po zjedzeniu ciasta mamy, naleśników ze śmietaną czy kotletów schabowych. Udowodniono, że nawet dzieci w łonie matki posiadają już swoje preferencje smakowe. Często to, co je kobieta w ciąży staje się ulubioną potrawą małego dziecka. Istnieje hipoteza, że smaki te kojarzą nam się z niezachwianym poczuciem bezpieczeństwa okresu prenatalnego. Jemy po to, aby…  Jedzenie nigdy nie służyło wyłącznie do zaspokajania fizycznego głodu. Jemy po to, aby utrzymać się przy życiu i uzupełnić zapotrzebowanie naszego organizmu na różne składniki odżywcze, ale też po to, aby poczuć miłość, radość, przyjemność, ukojenie, spokój, pobudzenie czy zaspokoić swój apetyt na jakiekolwiek inne niespełnione uczucie. Jedzenie jest sposobem żywienia nie tylko ciała, ale również naszej psychiki. Jesteśmy kulturowo nauczeni, że jedzenie jest używana do różnych celów – aby celebrować ważne chwile i świętować sukcesy, uspokajać w niepokoju, zabawiać w nudzie. Jedzenie jest częścią naszych rytuałów społecznych i stoi za nim wiele symbolicznej treści. Odmowa zjedzenia kawałka tortu urodzinowego może być odczuwana jako przykra dla solenizanta/ki, choć racjonalnie przecież nic nie znaczy. Po zdaniu egzaminu, w ważną rodzinną rocznicę, po odniesieniu jakieś sukcesu wzmacniamy radość jedząc i pijąc. Spotkaniom towarzyskim towarzyszy często wspólna biesiada, która podkreśla więź i buduje nastrój. W tym, że jedzenie, jego brak lub nadmiar, rodzaj pokarmu czy sposób w jaki jemy wpływa na nasze emocje, nie ma niczego złego. Problem zaczyna się wtedy, gdy nasz sposób odżywiania wynika w większym stopniu z zaspokajania potrzeb emocjonalnych niż zasad racjonalnej dietetyki. To jest bowiem rodzaj nierównowagi, który prowadzi do różnych kłopotów. Kiedy i po co jesz? Czy jesz nie tylko wtedy, kiedy jesteś głodna/y? Kiedy i po co jesz? Czy pragniesz wyjątkowo jakichś potraw czy smaków? Czy odczuwasz „wilczy głód” wobec pewnych produktów, albo w pewnych momentach? Co czujesz kiedy sięgasz po jedzenie? To są pytania, które mogą pomóc w odkryciu emocjonalnych powodów dla których niedojadamy, przejadamy się, albo jemy niezdrowe rzeczy. Dobrym sposobem na odkrycie własnego wzorca jest założenie dzienniczka w którym przez dwa tygodnie zapisuje się w precyzyjny sposób co, w jakich ilościach i kiedy jemy oraz jakie uczucia temu towarzyszą. Aby poznać swój własny wzorzec „karmienia emocjonalnego” trzeba się sobie uczciwie przyjrzeć. Prowadzenie nawet przez krótki czas dokładnych zapisków, pozwala na uświadomienie w jaki sposób regulujemy swoje emocje za pomocą jedzenia. Zwykle nie dysponujemy taką wiedzą na własny temat, bo nawyki żywieniowe liczą czasami kilkanaście albo kilkadziesiąt lat i są po prostu nieświadomymi odruchami. Uprzytomnienie sobie własnego wzorca regulowania emocji za pomocą jedzenia otwiera oczy na przyczyny wielu problemów. Są osoby, które używają nadmiernych ilości kawy, słodyczy czy słonego i tłustego jedzenia, bo lubią czuć się pobudzone. Sięgają po kolejną filiżankę kawy czy ciastko kiedy tylko poczują się zmęczone. Spadek energii kojarzy im się ze stanem depresji i bezsilności, wobec czego nieustannie utrzymują się na „haju”. Dla innych słodycze czy tłuste węglowodany, jedzone w określony sposób czy specyficznych sytuacjach służą wręcz przeciwnemu celowi – wyciszeniu i uspokojeniu. Sięgają po jedzenie nie w momentach głodu, ale chwilach napięcia, zdenerwowania, lęku czy złości. W sytuacjach konfliktowych są w stanie „pochłonąć” duże ilości chipsów, zajadać się makaronami, kluskami i pierogami. Jeżeli główną przyczyną dla której jemy jest potrzeba poczucia emocjonalnego bezpieczeństwa można nie mieć gotowości, aby szybko z tego rezygnować. Nie ma w tym zresztą niczego złego, jedzenie staje się w wielu sytuacjach po prostu jednym z ważnych mechanizmów obronnych. Czasem okazuje się, że kiedy zmieniają się warunki np. odchodzimy z trudnej dla nas relacji, mechanizm przestaje być potrzebny i bez specjalnego wysiłku chudniemy czy tyjemy, w zależności od tego czego wymaga osiągnięcie równowagi. Niekiedy nie dostrzegamy związku między doświadczanym bólem emocjonalnym a sposobem w jaki używamy jedzenia do kontrolowania tego bólu. Jedzenie pełni w tym wypadku funkcję „znieczulacza”, pozwala skupić uwagę na czymś innym niż aktualnie doświadczane emocje np. na procesie jedzenia (albo odmawiania sobie jedzenia), nasyceniu lub głodzie (w zależności od tego jaki jest nasz wyuczony schemat), które przynosi w kolejnym momencie ukojenie.   Jak zmieniać swoje niezdrowe nawyki żywieniowe Ilu ludzi, tyle indywidualnych historii związanych z jedzeniem i emocjami. Dopóki uczciwie nie przyjrzymy się temu po co „ jemy to co jemy” prawdopodobnie nie będziemy w stanie wykorzystać w racjonalny sposób żadnych informacji na temat zdrowego żywienia i niezależnie od podejmowanych prób zmiany nawyków, prędzej czy później powrócimy do starych schematów. One bowiem gwarantują pewien rodzaj psychicznej równowagi, płacimy za tę równowagę nadwagą, nadciśnieniem czy innymi kłopotami fizycznymi, ale

Jedzenie i emocje Read More »

Nie mów, nie czuj, nie ufaj… – dzieci w rodzinie z problemem alkoholowym

W domu dotkniętym problemem alkoholowym wszyscy czują się źle, przeżywają bezradność, bezsilność, opuszczenie, złość, wstyd… Jednak nikt o tym nie mówi. Historia każdej rodziny jest inna, ale łączy je podobny klimat emocjonalny. Główne zasady rządzące życiem uczuciowym domu dotkniętego problemem alkoholowym to „nie mów”, „ nie ufaj” i „nie czuj”. Nakaz milczenia zobowiązuje do utrzymania w tajemnicy tego, czego doświadczają na co dzień członkowie rodziny, do omijania tematu picia i często przemocy. Oznacza to życie w ciągłym zaprzeczaniu prawdzie swoich spostrzeżeń. Kłamstwo staje normalnym się sposobem komunikacji „widzę, że ojciec jest pijany, ale mówię sąsiadom, że po prostu się źle czuje”. Drugi zakaz rodzinny „nie ufaj” wynika z niedotrzymania przez dorosłych obietnic, domowych kłótni i awantur, nieustannie naruszanego poczucia bezpieczeństwa. Dziecko poddane takim doświadczeniom uczy się nieufności, która przenosi się na innych i uniemożliwia uzyskanie wsparcia czy nawiązywanie bliskich relacji. Trzecia norma dotyczy nie ujawniania prawdziwych uczuć. Dziecko alkoholika nie może otwarcie okazywać swych trudnych przeżyć: lęku, rozczarowania, złości, nienawiści wstydu, uczy się spychania ich, tłumienia. Jest nauczone silnego kontrolowania swoich emocji. Branie odpowiedzialności za rodzinny chaos W rodzinie alkoholowej najwięcej energii poświęca się na próby ratowania alkoholika oraz na utrzymanie rodzinnej tajemnicy, że „wszystko jest w porządku”. Niewiele czasu i uwagi pozostaje na zaspokojenie potrzeb dzieci. Do dziecka docierają liczne dowody panującej w rodzinie choroby, a jednocześnie wszyscy zaprzeczają jej istnieniu. Dziecku trudno jest pojąć dlaczego ktoś najbliższy czasami zachowuje się tak jakby kochał, a innym razem swoim zachowaniem i słowami temu zaprzecza. Dziecko dorasta w atmosferze chaosu, otrzymuje sprzeczne informacje, niczego nie jest w stanie przewidzieć i niczego zaplanować. Jest to życie w ciągłym ryzyku i niepewności. Nigdy nie wiadomo czy ojciec wróci do domu pijany czy trzeźwy, czy będzie awantura czy nie, czy będzie spokojna noc czy trzeba będzie uciekać do babci? Dziecko zaczyna przystosowywać się do nienormalnych warunków, co wymaga olbrzymiej samokontroli, bo każdy nieprzemyślany ruch może spowodować katastrofę… Dziecko zaczyna wierzyć w to, że od jego zachowania zależy zachowanie pijącego rodzica i równowaga domu. Wierzy, że tata krzyczy dlatego, że ono zbyt głośno się bawiło, dostało zły stopień w szkole, źle się zachowało. Dziecko zwykle bierze na siebie część odpowiedzialności za picie rodzica „muszę się tak zachowywać, aby ojciec nie miał pretekstu do picia, to zależy ode mnie”. Jednocześnie pojawia się poczucie winy, gdy nie udaje się temu sprostać i rodzic pije „zdenerwowałem go, pije przeze mnie”. Role w rodzinie Sposobem na przetrwanie w tym chaosie są sztywne role czyli wzorce zachowań. Należy do nich „bohater rodzinny”, zazwyczaj rola najstarszego dziecka. Polega ona na poświęceniu dla swojej rodziny . „Bohater” często rezygnuje z bardzo ważnych osobistych celów życiowych, by godzić zwaśnionych rodziców, kształcić młodsze rodzeństwo, nakładać na siebie liczne obciążenia, obowiązki, aby innym było lepiej… „Bohater rodzinny” nigdy nie mówi „Stop!”. Ma niską świadomość własnych potrzeb, bo uczy się dbać tylko o innych. Nigdy nie odczuwa zmęczenia ani nie odbiera sygnałów choroby. Kolejną rolą jest „kozioł ofiarny” , dziecko przepełnione niepokornym buntem. To często główna ofiara upokorzeń i agresji ze strony uzależnionego rodzica, zły uczeń , wagarowicz, dziecko uciekające z domu tzw. „niedobre i trudne dziecko”. „Kozioł ofiarny” szuka aprobaty i oparcia w grupach rówieśniczych często nastawionych antyspołecznie. Zupełnie inaczej zachowuje się „dziecko maskotka” . Jego rola polega na poprawianiu nastroju w rodzinie, rozładowywaniu napięcia uśmiechem i humorem. To dziecko umie być przymilne, urocze, pełne wdzięku. Ukochana córeczka taty lub synek mamy. Nikt go nigdy nie traktuje poważnie, jest to jego dramat, gdyż „dziecko maskotka” zatraca w swoim życiu granicę między byciem na serio a ciągłym żartem. Zawsze robi dobrą minę do złej gry, w środku czuje się jednak przestraszone, niepewne, osamotnione i pełne lęku. Kolejną typową rolą jest „zagubione dziecko” , czyli dziecko, którego właściwie nie ma. Dziecko to jest na zewnątrz nieśmiałe, trzyma się na uboczu, jest zamknięte w sobie, bierne, pogrążone w świecie swoich fantazji i marzeń, gdzie wszystko jest doskonałe i bezpieczne. Zazwyczaj dziecko takie nie sprawia problemów wychowawczych. Ceną wycofania jest brak umiejętności kontaktu i współżycia z innymi ludźmi. Jest to często najmłodsze dziecko w rodzinie. Wewnątrz czuje się ono samotne, pokrzywdzone i nic nie warte. Przemoc w rodzinie z problemem alkoholowym W rodzinach w których występuje choroba alkoholowa dochodzi do różnych form przemocy. Częściej niż w innych domach występuje stosowanie kar fizycznych i zaniedbywanie dziecka. W rodzinach o wyższym statusie bardziej powszechne są kary psychiczne. Większość aktów przemocy dokonywana jest w sytuacjach konfliktu. Dziecko, które doświadcza przemocy staje się po pewnym czasie lękliwe, napięte niespokojne. Napięcie to może wyrażać się poprzez nadpobudliwość, płaczliwość, moczenie nocne, agresywność. Stosowanie przemocy wobec dziecka w większości przypadków nie pozostawia widocznych śladów fizycznych, chyba że dokonywane jest z dużą brutalnością. Dziecko w sytuacji krzywdy nie jest w stanie poradzić sobie samo, może liczyć wyłącznie i jedynie na pomoc osoby dorosłej. Bezradność niepijącego rodzica Rodzic niepijący zwykle próbuje ochraniać dzieci. Jest w tym jednak często nieskuteczny, bo jest tak mocno skoncentrowany na swoim pijącym partnerze, że niewiele energii starcza mu na opiekowanie się potrzebami emocjonalnymi dzieci. Dostatecznym wyzwaniem dla trzeźwego rodzica bywa utrzymanie codziennego bytu materialnego rodziny… Dziecko usiłuje dojrzeć w zachowaniach mamy i taty sens oraz logikę, tak potrzebną do tego, żeby poczuć się bezpiecznie. Jest to karkołomne, więc dziecko myśli „skoro nie mają dla mnie czasu i miłości, to znaczy że moje życie nie ma żadnego znaczenia”. Na potwierdzenie tego przekonania dostaje liczne dowody z codziennego życia… Klimat emocjonalny rodziny To co łączy wszystkie dzieci wyrastające w rodzinie z problemem alkoholowym, bez względu na role jakie grają, to zachwiane poczucie własnej wartości. Zależnemu od rodziców dziecku, łatwiej jest poczuć własną winę niż uznać przerażający fakt, że np. tatusiowi, który powinien je otaczać opieką, nie można ufać. Dodatkowo pojawia się poczucie winy w stosunku do niepijącej matki („ma tyle kłopotów z ojcem, a ja jej jeszcze dokładam swoje”). Dziecko dorastające w rodzinie z problemem alkoholowym przeżywa prawie zawsze wstyd za rodziców i za całą swoją rodzinę. Izoluje się od rówieśników, nikogo nie przyprowadza do domu. Nie wchodzi w bliskie relacje, bo zażyłość może spowodować, że trzeba będzie któreś z dzieci zaprosić do siebie…

Nie mów, nie czuj, nie ufaj… – dzieci w rodzinie z problemem alkoholowym Read More »

I żyli długo i szczęśliwie – tajemnica związków, które trwają mimo upływu lat

Maria i Paweł są parą od siedmiu lat. ”Na początku naszej znajomości był szał, motyle w brzuchu, prawdziwa euforia” wspomina Maria. ”Czułam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Nie miałam cienia wahania kiedy po trzech miesiącach znajomości zamieszkaliśmy razem, a po następnych trzech wzięliśmy ślub” kontynuuje. „Nasz związek zawsze był burzliwy. Obydwoje mamy silne charaktery i często kłócimy się. Przyzwyczaiłam się do tego. Po jakimś czasie emocje opadają, zaczynamy rozmawiać, szukamy kompromisów. Nie wiem czy jesteśmy dobrym związkiem. Co to w ogóle znaczy? Wiem, że zawsze mogę liczyć na Pawła, ale wiem też, że kiedy jesteśmy innego zdania obydwoje walczymy o swoje i bywamy trudni. Kiedy jest nam dobrze wracają wspomnienia dawnych chwil, kiedy jesteśmy w konflikcie czasem myślę, że lepiej byłoby nam osobno…”. Pytania, które zadaje sobie Maria, zna wiele osób. Życie w związku to dla wielu ludzi jedno z najtrudniejszych wyzwań życiowych.  Kiedy doświadczamy ciepła, akceptacji, miłości wątpliwości znikają. Kiedy pojawia się konflikt, złość, smutek, wracają od nowa. Jak poznać, czy związek który tworzymy jest dobry? Odpowiedzi na to pytanie jest tyle, ile par. To co czasem pomaga w uzyskaniu bardziej obiektywnego spojrzenia na własne relacje, to przejrzenie się w lustrze innych. Amerykańska psycholożka Dolores Curran („Stress and Healthy Family”) przeprowadziła badania dotyczące cech związków, które pozostają w miarę upływu lat trwałe, a co najważniejsze satysfakcjonujące dla obydwu stron. Okazało się, że podstawową cechą badanych par była umiejętność radzenia sobie ze stresem, jaki towarzyszy kolejnym kryzysom rozwojowym przez jakie przechodzimy w naszych relacjach . Kolejne etapy rozwoju rodziny to zamieszkanie razem, pojawienie się dzieci, kryzys połowy życia, starzenie się, straty, dorastanie dzieci itp. Każda zmiana, zarówno ta „na lepsze”, wytęskniona i wyczekana jak i ta, która przychodzi znienacka i jest bardzo trudna, związana jest ze stresem. Badane pary doświadczały każdego z typowych kryzysów dotyczących rodziny, ale równocześnie posiadały kilka umiejętności, które pozwalały przechodzić przez wszystkie te sytuacje wzmocnione i bardziej zintegrowane. Czyżby była to właśnie tajemnica bajkowego „i żyli długo i szczęśliwie”? Akceptacja stresu i traktowanie go jako normalnej części życia Zdrowe pary spodziewają się stresu, są realistyczne, nie hołdują romantycznemu wyobrażeniu „idealnego związku”. Ich oczekiwania i cele są czasem mniejsze niż oczekiwania innych, ale za to bardziej osadzone w rzeczywistości. Pojawiające się problemy np. wychowawcze czy finansowe, nie są odbierane jako sygnał własnego braku kompetencji , ale są naturalną częścią życia z która trzeba się jakoś uporać. Ten sposób myślenia chroni nas przed spadkiem samooceny, który często pojawia się w momentach kryzysów, w których mamy skłonność do winienia się, deprecjonowania własnych sukcesów, tracenia z pola widzenia całości obrazu. Pary radzące sobie dobrze ze stresem wydają się bardziej pogodzone ze swoim życiem i zmianami jakie ono przynosi. Spójność oczekiwań Ważnym czynnikiem zadowolenia w związku są nasze oczekiwania wobec partnera/partnerki/dzieci. Bardzo często wchodzimy w relacje z dziecięcym nastawieniem, że „ on czuje to samo co ja”, „ona ma takie same jak ja pragnienia związane z przyszłością”. Badacze rodziny uważają, że oczekiwania są jednym z podstawowych czynników, na podstawie których można długofalowo określić stopień satysfakcji w związku. On w głębi duszy chce żony, która będzie tworzyła domowe ognisko, ona chce robić karierę. Ona spodziewa się opiekuna, który ja zasłoni przed światem, on jest romantycznym artystą, który potrzebuje kontaktu z sobą samym. Spotkanie osób o tak różnych postawach może być na początku gorące i namiętne, ale na dłuższą metę ma małe szanse przetrwania.  A może warto by robić sobie badanie testowe dotyczące oczekiwań przed ślubem! Umiejętność dzielenia się uczuciami i rozmowy W pewnym badaniu zapytano 5000 niemieckich mężów i żon, o to jak często ze sobą rozmawiają. Po dwóch latach zwykle wystarczały trzy minuty rozmowy przy śniadaniu, ok. dwadzieścia min. przy obiedzie, parę minut w łóżku. W szóstym roku było to w sumie dziesięć minut dziennie. Stan całkowitego milczenia większość par osiągała w ósmym roku małżeństwa (Family Therapy NetWorker, 1984). Bliskość to umiejętność, której trzeba się nauczyć. Wiele osób nie potrafi rozpoznawać i nazywać swoich uczuć, boją się odsłaniać nawet wobec najbliższych osób, a może zwłaszcza wobec najbliższych, bo wtedy ryzyko zranienia jest największe. Kiedy pary zaczynają dzielić się uczuciami, stają się nie tylko kochankami czy rodzicami, ale po prostu przyjaciółmi. Tworzy to nową jakość, która pozwala wspierać się wzajemnie w trakcie trwania życiowych kryzysów.  Umiejętność rozwiązywani konfliktów i twórczego radzenia sobie z trudnościami Pary, które umieją sobie radzić ze stresem po jakimś czasie wypracowują praktyczne sposoby rozwiązywania nieporozumień. Dobre pary maja zwykle sporo takich „patentów”, które często daleko wykraczają poza typowe w naszej kulturze sposoby rozwiązywania problemów. Kwestie związane z pieniędzmi, seksem, dziećmi, podziałem obowiązków należą do obszarów, które w większości związków mogą prowadzić do wojny, jeśli parze brakuje umiejętności konstruktywnego rozwiązywania konfliktów, mogą one go zniszczyć. Nierozwiązany konflikt w parze wpływa na wszystkich członków rodziny, przede wszystkim na dzieci. Czasem, szczególnie w tedy kiedy konflikt przeradza się w przemoc, nie ma już co naprawiać w relacji, a jedynym rozwiązaniem jest rozstanie. Jak pokazują badania, dzieci rozwiedzionych rodziców, którzy nie są w konflikcie, przejawiają mniej problemów niż dzieci z rodzin pełnych, w których panuje niezgoda. Korzystanie ze wsparcia innych osób i instytucji „Nie poradzilibyśmy sobie, gdyby nie pomoc przyjaciół”, „Sąsiedzi byli zawsze kiedy ich potrzebowaliśmy”, „Nasza wspólnota była z nami w tych trudnych chwilach” – rodziny dobrze radzące sobie ze stresem mają bardzo otwarty stosunek do korzystania z pomocy otoczenia. Uważają przyjaciół, rodzinę, swoją wspólnotę (o ile ja posiadają) za cenne wsparcie w radzeniu sobie z trudnościami, w przeciwieństwie do rodzin „zestresowanych”, które traktują pomoc innych za wyraz swojej nieudolności i braku kompetencji. Mamy zaszczepione kulturowo, że „dobra rodzina” to taka, która rozwiązuje wszystkie swoje problemy w czterech ścianach, w efekcie często kończy się krzywdą i niepotrzebnym cierpieniem np. dzieci. Rodziny dobrze radzące sobie ze stresem są otwarte na pomoc z zewnątrz i mają pozytywny stosunek do wsparcia jakie mogą otrzymać od otoczenia. Umiejętność przystosowania się Nawet jeśli na początku związku byliśmy spójni w naszych wzajemnych oczekiwaniach, w miarę jak dojrzewamy jako osoby, zmieniają się także nasze potrzeby w relacji. Pary dobrze radzące sobie ze stresem, posiadają zdolność przystosowywania się do nowych sytuacji, elastyczność postaw i podejścia do ról rodzinnych, zdolność

I żyli długo i szczęśliwie – tajemnica związków, które trwają mimo upływu lat Read More »

Nadopiekuńczość

Nadopiekuńczość jest postawą rodzicielską stanowiącą skrajny biegun innej postawy, określanej jako zaniedbywanie. Pomiędzy tymi ekstremami mieści się całe spektrum zachowań „środka”, które wydają się najbardziej pożądane w kontekście zdrowego rozwoju dziecka. Wkładając do „jednego worka” nadopiekuńczość i zaniedbywanie, widać wyraźnie, że obydwie są niszczące i destrukcyjne mimo, że tak znacznie różnią się od siebie w odbiorze zewnętrznym.  Nadopiekuńczy rodzic wyraża swoim zachowaniem postawę absolutnego oddania dziecku, rodzic zaniedbujący czasem nie dba o zaspokojenie jego podstawowych potrzeb. Nadopiekuńczość w przeciwieństwie do zaniedbywania jest krzywdzeniem niezamierzonym, nie podlega karze, jest traktowana jako dysfunkcja a nie przestępstwo. A jednak z pewnego punktu widzenia i jedno i drugie potrafi być degradujące dla istoty, która tego doświadcza. Nadopiekuńczy rodzice Rodzic nadopiekuńczy zwykle nie widzi problemu we własnej postawie wobec dziecka. Winą za kłopoty, które prędzej czy później pojawiają się w funkcjonowaniu dziecka, obarczani są nauczyciele, rówieśnicy, złośliwe otoczenie, które nie widzi wyjątkowej wrażliwości dziecka i traktuje je na równi z innymi. Tego typu postawa budzi zwykle złość otoczenia w stosunku do „roszczeniowego” rodzica, który wymaga specjalnego traktowania swojego dziecka. Powstaje spirala wzajemnych pretensji w których trudno już odróżnić co było „jajkiem”, a co „kurą”. Zwykle konflikty z otoczeniem dziecka skutkują nasileniem działań „obronnych” rodziców, wzrostem ich wrogości, zwiększeniem tendencji do chronienia dziecka np. przenoszeniem do kolejnej szkoły czy przedszkola, konfliktem z kolejnym nauczycielem itp.  Praktyka psychologiczna wyróżnia kilka źródeł tego typu postawy (np. wysoki poziom lęku rodziców, brak satysfakcji we własny dorosłym związku, zagrożenie stratą dziecka w przeszłości itp.), niezależnie jednak od przyczyny, nadopiekuńcze matki i ojcowie traktują dziecko jako swoją własność i nie postrzegają go jako odrębnej istoty. To co wiąże się z potrzebą autonomii dziecka, jego niezależnością i odkrywaniem indywidualności traktowane jest jako niebezpieczne, zagrażające, niewłaściwe, niebezpieczne, a nawet szkodliwe dla dziecka. W postawie nadopiekuńczej zawarte są także elementy despotyzmu i potrzeby dominacji rodzica. Przykłady nadopiekuńczych zachowań rodziców * wyręczanie dzieci na każdym kroku, niezależnie od wieku dziecka i jego faktycznych ograniczeń oraz możliwości.  W przypadku małych dzieci jest to np. karmienie zamiast pozwalanie na naukę samodzielnego jedzenia lub ubieranie kilkulatka. Później obszary „wyręczania” podlegają zmianom – pojawia się problem robienia kanapek do szkoły, pakowania tornistra, drobiazgowego pomagania w odrabianiu lekcji. Końca nie ma. Rodzice dorosłych już dzieci potrafią ingerować w ich sprawy osobiste, rozwiązywać problemy ekonomiczne czy zawodowe.   * mówienie i myślenie za dziecko. Dorastające dziecko potrafi samodzielnie wyrażać własne emocje i potrzeby. Nadopiekuńczy dorośli udzielają odpowiedzi za swe dzieci. Dziecko jest w ten sposób pozbawiane prawa głosu, przyzwyczajone do tego, że ktoś z zewnątrz jest odpowiedzialny za jego kontakt ze światem, mówienie o potrzebach, emocjach . * nadmierna kontrola w stosunku do dziecka i manipulacja. W celu zachowania kontroli nad dorastającym dzieckiem, rodzice stosują komunikację nie wprost. Wywołują w nim często poczucie winy, podkreślając „krzywdy” wyrządzane oddanym rodzicom. Dziecko znajduje się w sytuacji między „młotem a kowadłem”, to znaczy jest całkowicie pozbawione możliwości ruchu – jeśli pozwala sobie na autonomię, to za każdym razem musi zapłacić cenę poczucia, że robi coś złego wobec swoich rodziców * przejmowanie odpowiedzialności za dziecko. Nadopiekuńczość upośledza u dzieci rozwój odpowiedzialności za własne działania i decyzje. Zaczyna się od zawiązywania sznurowadeł malucha, potem odrabiania lekcji nastolatka, aż po wpływ na wybór uczelni, zawodu, zawierane znajomości czy decyzje finansowe dorosłego syna czy córki. Wszystko w dobrej intencji ochrony i wsparcia. Dzieci nadopiekuńczych rodziców U dzieci nadopiekuńczych rodziców wyróżnia się dwie podstawowe postawy – bezbronną i roszczeniową. Dziecko bezbronne cechuje brak śmiałości, odwagi, wiary we własne możliwości, samodzielności. To dziecko, które wycofuje się z różnych działań społecznych, nie wierzy w swoje możliwości, zaniża je, bywa bierne wobec nowych wyzwań, nie ma kontaktu ze swoją siłą i sprawczością. Dziecko roszczeniowe walczy o kontrolę nad własnym życiem i jednocześnie boryka się z poczuciem winy wobec rodziców. Jest często wrogo usposobione do swojego otoczenia, które w porównaniu z postawą rodziców wydaje się nadmiernie krytyczne, wymagające, zmuszające do ponoszenia konsekwencji. Skutki nadopiekuńczości są widoczne już w okresie wczesnego dzieciństwa. Dzieci nadmiernie chronione wolniej rozwijają się w obszarze ruchowym i często społecznym. Po prostu nie mają tyle co ich rówieśnicy możliwości próbowania swoich możliwości, ponoszenia porażek i uczenia się na ich podstawie nowych zachowań. Nadopiekuńczość wywołuje u dzieci bardzo konkretne trudności emocjonalne – poczucie zagrożenia, lęk , nadmierną koncentrację na własnej osobie. Starsze dzieci mają utrudnione kontakty koleżeńskie, czują się z tego powodu samotne w grupie, stają się wielu sytuacjach, oczywistych dla rówieśników, bezradne i wyobcowane. Żyją w świecie dwóch sprzecznych informacji na swój temat – rodzic/e wyrażają pochwały i zachwyt , świat zewnętrzny wysyła sygnał „nie radzisz sobie”. Ta sprzeczność deformuje spójny obraz siebie. Nadopiekuńczość często nie do końca tłumi w młodym człowieku poczucie własnej autonomii. Wyjściem z sytuacji, aby „wilk pozostał syty i owca cała” jest podwójne życie. W domu jest się uległym, posłusznym dzieckiem. Poza domem można „być sobą”, realizować swoje nieakceptowane przez rodziców potrzeby. Ceną podwójnego życia jest nieustanne kłamstwo oraz poczucie winy. To czasem jedyna możliwa reakcja obronna, w sytuacji kiedy inne rozwiązanie nie istnieje. Problem polega na tym , że podwójność przenosi się także na inne relacje w dorosłym życiu. Nadopiekuńczość to również zagrożenie dla prawidłowego rozwoju poczucia odpowiedzialności. Uczymy się tej postawy w drodze socjalizacji. Dziecko nadopiekuńczych rodziców nie ma możliwości zdobycia tej wiedzy, bo za wszystko odpowiada matka lub ojciec. Nie znając skutków nieodpowiedzialnych zachowań, młodzi ludzie dość beztrosko wchodzą w zagrażające środowiska, nawiązują niebezpieczne związki, podejmują krzywdzące dla nich samych decyzje. Jednym z trudniejszy momentów dla młodego człowieka jest konieczność opuszczenia domu rodzinnego. Dorosłość wywołuje ambiwalentne uczucia. Pojawia się szansa na samodzielność a jednocześnie obawa, czy dam radę, jak sobie poradzę z codziennymi obowiązkami, które dotychczas były mi zupełnie obce. Kolejnym problem przy wkraczaniu w dorosłość jest wybór partnera/ki . Osoby wychowywane przez nadopiekuńczych rodziców mają często trudności decyzyjne wzmacniane przez zależność od rodziców i dziecięcą potrzebę pełnej akceptacji z ich strony. A ta może się nigdy nie pojawić…. Ingerencja nadopiekuńczych rodziców w nowy układ rodzinny syna czy córki przybiera często niewyobrażalny zakres: nękanie telefonami pełnymi dobrych rad, drobiazgowa kontrola , wkraczanie w intymną sferę małżonków itp. Wiele związków nie wytrzymuje tak

Nadopiekuńczość Read More »

Czy da się polubić stres?

„Zmiany są jedyną rzeczą, jakiej możemy być pewni. Jeśli nauczymy się postrzegać je jako integralną część życia, a nie zagrożenie, będziemy o wiele lepiej przygotowani do skutecznego radzenia sobie ze stresem. ” Jon Kabatt Zinn, „Życie piękna katastrofa” Co to jest stres Jon Kabatt Zinn, współtwórca skutecznej metody radzenia sobie ze stresem, opartej na nauce uważności twierdzi, że pierwszym krokiem do przerwania łańcucha chronicznego stresu w jakim żyjemy, jest po prostu zauważanie kiedy doświadczamy tego stanu. Stres jest naturalną i podstawową reakcją żywego organizmu na dochodzące do nas bodźce. Reakcja na stres, jakkolwiek przykra w doświadczeniu, służy przystosowaniu naszego organizmu do stojących przed nim wyzwań. Nie da się jej wyeliminować, bo po prostu jest potrzebna. Stres wywołać może równie dobrze wypadek samochodowy, którego doświadczymy jak i myśl o tym, że możemy być potrąceni przez samochód. Dla naszego mózgu obydwie sytuacje, fizyczne i bardzo realne zagrożenie oraz myśl o zagrożeniu wywołują podobny ciąg reakcji fizjologicznych. To jedno z najbardziej kluczowych odkryć związanych ze stresem. Stresory zewnętrzne np. strata pracy, są obiektywnym wydarzeniem, które przytrafia się różnym osobom. Jednak reakcja stresowa każdego, kto tego doświadcza, będzie inna, ponieważ zależy od sposobu w jaki nasza psychika zareaguje na ten „bodziec”. Na to pierwsze (np. utratę pracy) nie mamy często wpływu, to drugie (naszą wewnętrzną reakcję) możemy nauczyć się modyfikować. Atak lub ucieczka Wbrew pozorom w wielu sytuacjach reagujemy w życiu bardzo podobnie jak nasi przodkowie sprzed tysięcy lat. Kiedy czujemy zagrożenie , niemal od razu pojawia się odruchowa, nieświadoma reakcja „atak lub ucieczka”. Jej wynikiem jest stan pobudzenia fizjologicznego, który charakteryzuje się min. rozszerzeniem źrenic, pobudzeniem gruczołów potowych, przyspieszeniem akcji serca, rozszerzeniem naczyń krwionośnych mięśni szkieletowych, zwężeniem naczyń krwionośnych skóry, rozszerzeniem oskrzeli (przyspieszony oddech), hamowaniem perystaltyki żołądka i jelit. Towarzyszą temu silne emocje – od przerażenia po wściekłość. Ten stan ciała i emocji określamy potocznie jako „bycie w stresie”. Reakcja ta, często doświadczana jako nieprzyjemna, jest naszym ewolucyjnym narzędziem przetrwania gatunku. Pozwala nam na natychmiastowe uruchomienie wszystkich zasobów organizmu w obliczu zagrożenia, dzięki czemu potrafimy przekraczać własne ograniczenia. Reakcja stresowa sprawia, że nasz umysł i ciało są w pełni gotowe do działania. Organizm w stresie gwałtownie zwiększa swoją wydolność, czego wiele osób mogło doświadczyć w życiu dokonując w momentach zagrożenia „heroicznych czynów” np. podniesienia dużego ciężaru, przebiegnięcia długiego dystansu, zrobienia czegoś co wykracza poza zwykłe możliwości psychiczne i fizyczne danej osoby. To tłumaczy, dlaczego niektóre osoby preferują działanie pod presją. Taki rodzaj stresu, który działa jak napęd, pobudza i daje siłę, sprawia, że czujemy się szczęśliwi, nazywany jest stresem pozytywnym albo eustresem. Przyjmuje się, że stres krótkotrwały ma najczęściej charakter korzystny (adaptacyjny). Niestety, o wiele częściej doświadczamy stresu, który nie jest tak pozytywnym doświadczeniem. „Dobry” i „zły” stres Stresy człowieka żyjącego w XXI wieku nie wynikają z zagrożenia życia z powodu czyhających na nas dzikich zwierząt i głodu na przednówku, lecz z prawdziwych lub wyimaginowanych zagrożeń naszej pozycji społecznej. Nie stoimy więc, jak nasi praprzodkowie, w obliczu zagrożenia egzystencji biologicznej, lecz zwykle najwyżej zagrożenia posiadanej rangi czy statusu. Jednak, mimo, że przykra rozmowa z szefem raczej nie grozi śmiercią, reakcja na ten bodziec jest taka jak u walczącego o życie z tygrysem Homo Sapiens przed tysiącami lat. To nadmierne pobudzenie potrafi często wejść nam w krew. Wiele osób funkcjonuje w życiu w stanie permanentnego napięcia i zaniepokojenia. Powoduje to chroniczne napięcie mięśni, zwykle barków, twarzy, czoła, szczęki i rąk. Każdy ma swoje własne miejsca , w których mięśnie spinają się najbardziej. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do tego stanu, że zwykle go nie zauważamy w świadomy sposób. Przedłużająca się lub zbyt nasilona reakcja stresowa przestaje być reakcją przystosowawczą i zaczyna mieć negatywny wpływ na organizm. Dochodzi do obniżenia odporności, wzrasta stężenie cholesterolu, utrzymuje się podwyższone ciśnienie tętnicze, osłabieniu ulega pamięć, obniża się nastrój, pojawia lęk, trudności w zasypianiu i spadek apetytu. Permanentnie przeżywany stres odbija się zarówno na naszym stanie psychicznym jak i na ciele. Efektem chronicznego stresu są nieustające uczucie zmęczenia, apatia, rozdrażnienie, osłabiona zdolność koncentracji, obniża się sprawność systemu odpornościowego, pojawiają się infekcje, zaburzenia w pracy układu krążenia, oddechowego i pokarmowego. Warto przyjrzeć się uważnie co stanowi źródło naszego chronicznego stresu. W niektórych sytuacjach przyczyna leży w otaczającym nas zewnętrznym świecie – w złych relacjach, przeciążeniu pracą, niezdrowych nawykach jakie posiadamy. Często jednak głównym źródłem stresu jest nasz własny umysł, który w ramach nieustannego monologu wewnętrznego poddaje nas stałej krytyce, podważa nasze doznania zmysłowe, stawia nam nierealne wymagania. Jak sobie radzić ze stresem Stresu oraz czynników, które go wywołują nie wyeliminujemy z naszego życia, możemy starać się go minimalizować. Pierwszym krokiem jest samoświadomość – zauważanie, że „jestem w stresie”. Zwykle funkcjonujemy na „autopilocie”, wyuczyliśmy się odcinania od doznań fizycznych i emocji, które są dla nas niewygodne. Paradoksalnie, metoda „nie czucia” jest prostą drogą do chronicznego stresu, ponieważ, to, że czegoś nie zauważamy nie powoduje, że to coś znika. Jeśli zlekceważę złość, którą poczułam z powodu niegrzecznej uwagi znajomego, nie znaczy to, że uczucie to zniknie. Po prostu „zepchnę” je poza swoją świadomość, moje ciało pozostanie jednak w napięciu. Samoświadomość tj. zauważanie co czuję i jaki monolog toczy się w mojej głowie, pozwala na lepsze zrozumienie, co wywołuje stres i co z nim robimy. Jeśli znamy własne reakcje, będzie nam łatwiej nad nimi panować. Henry Dreher, naukowiec zajmujący się przez wiele lat problematyką odporności na stres, opisał kilka cech, które pomagają nam wyjść obronną ręką w starciu z przeciwnościami losu. Należą do nich: wrażliwość na sygnały wewnętrzne (np. umiejętność odczytywania własnych emocji, uważność na sygnały płynące z ciała), zdolność do zwierzeń (otwartość w relacjach z innymi, zaufanie), asertywność (umiejętność stawiania granic), umiejętność tworzenia związków opartych na miłości, altruizm (umiejętność pomagania innym). Zgodnie z jego badaniami filarami dobrego radzenia sobie ze stresem są: * Asertywność, umiejętność zdrowego stawiania granic, budująca poczucia własnej wartości i pozwalająca zaspokajać potrzeby z poszanowaniem praw innych osób. * Łatwość nawiązywania głębokich relacji bazujących na miłości i przyjaźni (partnerstwo, rodzicielstwo). * Wszechstronność i integracja, rozwinięcie w sobie różnorodnych aspektów osobowości, wielu zainteresowań, udział w różnych aktywnościach zawodowych, pasje. Jak widać z powyższej listy cech zwiększających odporność na stres, wiążą się

Czy da się polubić stres? Read More »

Myślami stwarzam siebie…

„Nieustannie powtarzana myśl staje się przekonaniem. Następnie przekonania zmieniają fizjologię. Przekonania są wibrującymi siłami, które tworzą fizyczne podstawy życia i zdrowia” dr Ch.Northrup „Ciało kobiety, mądrość kobiety” Zależność między tym co myślę, a czego doświadcza moje ciało jest codziennym doświadczeniem od zawsze. Wystarczy zamknąć oczy, wyobrazić sobie dużą, żółtą, soczystą cytrynę i… zaczynam czuć przypływ śliny, choć owoc istnieje tylko w wyobraźni. Jedność ciała i umysłu jest z jednej strony czymś tak oczywistym i „od zawsze”, że nie zwracamy na nią uwagi. Z drugiej strony świadomość tego podstawowego związku jest w naszej kulturze bardzo słaba, wszyscy od dzieciństwa przechodzimy społeczny trening skupiania jednostronnej uwagi na swoich myślach i odcinania się od bodźców płynących z ciała. Jedno i drugie niby jest tym samym, ale jakoś trudno o sobie powiedzieć „jestem moim ciałem” ,łatwiej utożsamić się z intelektem… Wydaje się nam, że monolog wewnętrzny jaki nieustannie toczymy w swoich głowach, nie ma większego znaczenia, bo przecież „nikt tego słyszy”. Zapominamy, że niestety słyszy go nasze ciało. Generalnie, nie umiemy tego „szumu” myśli w żaden sposób kontrolować. Skojarzenia, obrazy, fantazje, wyobrażenia, płyną jedno po drugim, a nasze ciała reagują na każde… System przekonań jest bezpośrednim czynnikiem wpływającym na stan psychiczny i fizyczny jakiego doświadczamy w ciele. To naprawdę my kształtujemy w dużej mierze swoimi myślami własne życie… Trochę piękne, trochę straszne! Oczywiście, nawet jeśli istnieje statystyczny związek pomiędzy pewnymi postawami i przekonaniami a zapadalnością na różne choroby, sugerowanie komukolwiek, że wywołał/a swoją dolegliwość jest bardzo krzywdzące. W każdym przypadku jest to przecież zbieg wielu czynników np. genetycznych, środowiskowych itp. Nasza psychika jest tylko jednym, choć czasem kluczowym elementem w skomplikowanej układance życia. Jest to ten element na który mamy bezpośredni wpływ i możemy go w świadomy sposób modelować np. poprzez pracę nad zmianą różnych destrukcyjnych przekonań. Jak pokazują doświadczenia wielu ludzi, naprawdę warto! Przekonania a starzenie się Pewna część przekonań kształtujących nasze życie ma charakter całkowicie nieświadomy. Nauczyliśmy/łyśmy się ich zazwyczaj w okresie wczesnego dzieciństwa od naszych opiekunów, rodziców, otaczającego środowiska. Potrafią one oddziaływać na różne aspekty naszego życia, w tym także na to…w jaki sposób będziemy się starzeć. B. Levy udowodniła ogromny wpływ przekonań na sposób w jaki przebiega ta faza naszego życia. Odkryła, że starsi ludzie, którzy byli badani dwadzieścia trzy lata wcześniej i pozytywnie spostrzegali proces starzenia się, żyli o siedem i pół roku dłużej od tych, którzy spostrzegali ten proces negatywnie. W badaniu wzięło udział 660 uczestników, zarówno mężczyzn jak i kobiet, analizowano szereg zmiennych wpływających na długość życia, w tym proszono uczestników o odpowiedź na pytanie, czy zgadzają się z twierdzeniem „ Starzejąc się, stajesz się coraz mniej przydatny/a”. Podsumowując wyniki badania, ich autorka wnioskuje, że pozytywny stosunek do procesu starzenia ma większy wpływ na długość życia niż czynniki fizjologiczne. Wpływ pozytywnego nastawienia jest ważniejszy od poziomu ciśnienia i cholesterolu, wskaźnika wagi ciała, niepalenia tytoniu czy regularnego wykonywania ćwiczeń. Pesymiści i optymiści  „To nie świat jako taki zwiększa w nas ryzyko zachorowania, lecz raczej my sami, przez to, jak patrzymy i co myślimy o tym, co nam się przytrafia” Jon kabat Zinn, „Życie piękna katastrofa” Psycholog M. Selligman podzielił ludzi na dwie grupy w zależności od systemu przekonań, który stosują w celu wyjaśnienia przyczyn tego, co przytrafia się w ich życiu. Jedna grupa to pesymiści, osoby, które przypisują życiowe porażki sobie samym, uważają, że zła passa „będzie trwała wiecznie” i „odbije się negatywnie na wszystkim innym”. W skrajnych przypadkach ten styl myślenia cechuje osoby z depresją. „Zawsze wiedziałam, że jestem mało inteligentna i nie umiem być kreatywna, a teraz mam na to dowód” – tak pomyśli pesymistka. Druga grupa to optymiści, którzy w obliczu porażki reagują zgoła inaczej. Mają skłonność do nie obwiniania się za złe wydarzenia, traktują je jako chwilowe doświadczenia, problemy spostrzegają jako możliwe do rozwiązania, skupiają się na konkretnych konsekwencjach wydarzenia i nie tworzą zbyt uogólnionych wizji. Można by sparafrazować ten styl myślenia „No rzeczywiście, tym razem mi się nie udało, ale następnym będę już mądrzejsza o to doświadczenie”. Jaki ma związek styl myślenia, określony jako optymistyczny i pesymistyczny z fizjologią ciała? Okazuje się, że bardzo zasadniczy. Odkryto, że osoby pesymistyczne są o wiele bardziej zagrożone depresją. W badanej grupie chorych na raka, ludzie bardziej pesymistyczni szybciej umierali. Poczucie własnej skuteczności W innym badaniu, dotyczącym poczucia własnej skuteczności, A. Bandura odkrył, że duże nasilenie tej cechy jest najlepszym i najbardziej wiarygodnym prognostykiem pozytywnych skutków leczenia w wielu różnych sytuacjach medycznych, takich jak rehabilitacja po zawale sera, radzenie sobie z bólem stawów, zdolność do zmiany stylu życia (np. odchudzanie, rzucenie palenia). Poczucie własnej skuteczności to po prostu wiara w możliwość kontrolowania pewnych konkretnych wydarzeń w swoim życiu i mocne przekonanie o możliwości osiągnięcia sukcesu. Podczas badania mężczyzn po zwale serca i w trakcie rehabilitacji kardiologicznej okazało się, że mężczyźni silnie przekonani o tym, że mają bardzo żywotne serce i że są w stanie w pełni wyzdrowieć, znacznie rzadziej mieli problemy z ćwiczeniami niż ci mniej pewni siebie, choć w obu grupach choroba serca przebiegała podobnie. Posiadający poczucie własnej skuteczności mężczyźni byli w stanie ćwiczyć bez niepokoju i poczucia porażki, godzili się z gorszym samopoczuciem, nie martwiąc się, że „to zły znak”, skupiali się na korzyściach płynących z rehabilitacji. Mężczyźni bez pozytywnego przekonania, często zaprzestawali ćwiczeń, sygnały typu płytki oddech i zmęczenie, naturalne przy ćwiczeniach fizycznych, brali jako symptomy choroby serca. Odporność na stres Z kolei w badaniu prowadzonym przez S. Kobasa analizowano cechy ludzi, którzy wykonują silnie stresujące zawody. Okazało się, że przy tym samym nasileniu codziennego stresu w grupie tej znajdują się osoby, które są o wiele zdrowsze niż pozostali. Badaczka odkryła, że różni ich tylko jedna konkretna cecha, którą nazwała odpornością na stres. Odporni na stres wykazują wysoki poziom trzech cech osobowościowych: poczucia kontroli, zaangażowania i gotowości do wyzwań. Ludzie o wysokim poziomie kontroli są przekonani, że są w stanie wpływać na bieg wydarzeń w swoim życiu. Osoby o wysokim poziomie zaangażowania najczęściej w pełni angażują się w to co robią na co dzień. Wysoka gotowość do wyzwań polega na traktowaniu zmian jako naturalnej części życia dającej szansę na dalszy rozwój.   Zawał

Myślami stwarzam siebie… Read More »

Gdzie moja twórczość?

Siedzisz na pustą kartką, na której masz napisać swój tekst, naszkicować swój projekt, narysować swoją wizję, wyrazić to co myślisz, podjąć decyzję co dalej w życiu… A w środku doświadczasz głuchego milczenia w głowie albo ściśnięcia w brzuchu. Dzieje się to raz, drugi, trzeci. A potem już sama myśl o tym, że będziesz musiała przeżywać tę gehennę po raz kolejny, jest wystarczającym powodem, żeby trzymać się jak najdalej od wszystkiego, co pachnie własną kreatywnością. Kiedy przestaje płynąć twórczość na którą czekamy, pojawia się bezsilność, smutek, złość, lęk. Czasem nazywamy ten stan pustką, chociaż nie ma w tym ciszy. Zanurzając się głębiej w to doświadczenie, może usłyszymy w swojej głowie chór głosów. „Teraz pokaż co potrafisz, zrób wreszcie coś dobrego!”, „Jesteś przeciętna, przecież to banał”, „ Szkoda czasu na tę amatorszczyznę, lepiej zajmij się czymś pożytecznym”, „To na pewno nikomu się nie spodoba”. Znasz ten stan? Czymkolwiek jest twórczość, którą chcemy zaprosić do naszego życia, wymaga ona miłości, wsparcia i akceptacji zarówno ze strony innych, jak i nas samych. Może nawet przede wszystkim nas samych. Wszystkie byłyśmy kiedyś artystkami. Performerkami i kreatorkami zaskakujących wydarzeń. Nieprzewidywalnymi ogrodniczkami. Zaskakującymi projektantkami mody. Twórczyniami przedziwnych potraw z liści, błota i kamieni. Długo można by wyliczać talenty małych dziewczynek. Żeby to sobie uświadomić, warto przywołać wspomnienia z dzieciństwa. Czasem trzeba po nie sięgnąć naprawdę daleko w przeszłość. Przypomnieć sobie czasy, kiedy jako dzieci nie wiedziałyśmy jeszcze, że to co wyrażamy musi się podobać innym, być w „dobrym guście” i „na poziomie”. Trzeba cofnąć się do momentu w którym wyrażanie na zewnątrz tego co czujemy, myślimy, chcemy, uważamy za słuszne albo zabawne było dziecięcą, nieocenzurowaną oczywistością.  Kiedy bez poczucia zażenowania rysowałyśmy głowonogi oznaczające mamę albo tatę, tańczyłyśmy na trawniku z radości, że spadł wiosenny deszcz, układałyśmy w pudle po butach klocki i wierzyłyśmy, że to prawdziwy dom dla lalek. Twórczość, rozumiana jako możliwość wyrażenia, w unikalny i niepowtarzalny sposób, swojego sposobu doświadczania świata, jest wrodzonym darem z którym się rodzimy. Jedni mają tego daru więcej, inni mniej, ale patrząc na bawiące się małe dzieci, wykluczam możliwość, że można go nie mieć w ogóle. Kreatywność nie jest właściwością wybrańców losu. Posiadamy tę właściwość wszyscy. Zwykle posiadamy talenty w jednej lub kilku obszarach. Ale ten „jeden lub kilka” obszarów to cały kosmos możliwości wyrażania siebie w wyjątkowy i niepowtarzalny sposób. Większość dorosłych sądzi, że nie jest zdolna do twórczości w ogóle lub prawie w ogóle. Jak to się dzieje? Gdzie i kiedy gubimy nasze unikalne dary? Krytyk wewnętrzny – przekonania od których zamarza twórczość Niezależnie od tego jak bardzo byłyśmy kochane oraz wspierane w dzieciństwie i tak prędzej czy później nauczymy się porównywania z innymi, oceniania samej siebie, krytyki. To tylko kwestia miejsca i czasu – dla jednych źródłem może być dom, dla innych przedszkole, szkoła podstawowa czy kolejne szczeble edukacji. System wychowania, przez który przechodzimy, wszyscy bez wyjątków, zbudowany jest na zakazach, które mówią nam czego nie powinniśmy robić i jak powinnyśmy postępować. W miejsce dziecięcego, odważnego eksperymentowania z nowym, nowatorskich pytań prowokujących twórcze poszukiwania, niezależnych sądów i opinii, odważnego sięgania po własną perspektywę uczymy się hamowania własnej inwencji, kontrolowania własnej nieprzewidywalności, aby nie naraziła nas na pośmiewisko, podporządkowywania autorytetom i utartym kanonom. Nasza twórcza energia zamieniana jest w energię wewnętrznej krytyki. Kulturowy system wychowania i edukacji z jednej strony daje nam liczne umiejętności, z drugiej zabija indywidualność. Zwykle przekonania, które blokują naszą kreatywność są w miarę stałe i dobrze je znamy. Uważamy je za obiektywną prawdę na swój temat i nawet nie próbujemy udowadniać samym sobie czy innym, że jest inaczej. Po prostu przestajemy tworzyć i pozostaje nam tylko trudna do zdefiniowania tęsknota. Przekonania podważające wartość są tylko jedną z możliwych prawd na nasz temat. Zawsze istnieje wiele innych perspektyw. To od czego można zacząć odgrzebywanie zasypanego źródła kreatywności, to od uzmysłowienia sobie jakimi przekonaniami na temat własnych możliwości karmię siebie na co dzień. Sprawdź czy poniższa wyliczanka nie dotyczy także ciebie: „Jestem beznadziejna, inni są lepsi”, „Tworzyć mogą tylko wyjątkowe osoby, ja jestem przeciętna”, „Nie umiem rysować, śpiewać, itp.”, „Nie wolno mi się pomylić, pomyłka potwierdzi, że jestem do niczego”, „Muszę być idealna, to co tworzę musi być wspaniałe”, „Nie ma we mnie nic ciekawego co warto pokazywać ludziom”, „Jeśli nie będę najlepsza, wolę nawet nie próbować”, „Na pewno mnie wyśmieją”, „Nie ma we mnie nic oryginalnego, jestem tylko kopistką”. Przekonania te nazywa się w psychologii procesu „wewnętrznym krytykiem”. Pojawienie się krytyka łatwo rozpoznać po spadku energii, nagłym poczuciu wstydu, zażenowania, lęku, pustce w głowie, poczuciu bezwartościowości. Powrót do źródła Istnieje wiele sposobów przekraczania blokad oddzielających nas od własnej twórczości. Różne podejścia psychologiczne podejmują się zadania „rozbrojenia” krytyka na swój własny, twórczy sposób. Nurt poznawczy uczy podważania krzywdzących nas przekonań przy użyciu metod racjonalnego myślenia oraz szukania ich pozytywnych alternatyw. Praca z procesem pomaga w transformowaniu energii uwięzionej w krytyce i pokazuje jak wykorzystywać ją w codziennym życiu w inny niż dotychczas sposób. Nurt terapii przez sztukę jest jak pomost służący przechodzeniu na drugi brzeg rzeki i pozwala bezpośrednio powrócić do stanu dziecięcej, spontanicznej kreatywności. To tylko wybrane przykłady, jest ich o wiele więcej. Niezależnie od drogi jaką wybierzemy, powrót do źródła jest możliwy w każdym wieku i dla każdej osoby, która ma taką wolę. Wymaga to pewnej pracy na sobą, ponieważ praktykowane przez lata blokowanie kreatywności jest silnie utrwalonym nawykiem. Można go zmienić, ale wymaga to pogłębienia kontaktu ze sobą na tyle, żeby rozróżniać różne nieświadome systemy przekonań, które usiłują rządzić naszym życiem min. rozpoznawać głos krytyka. Wymaga też praktykowania, próbowania nowego, szukania sposobów wyrażania siebie i wybierania spośród nich tych, które są nam najbliższe. Czasem wiąże się ze zmianą otoczenia zewnętrznego. Trudno bowiem czuć się wolną i spontaniczną, kiedy otaczają nas ludzie nastawieni na podważanie naszego poczucia własnej wartości, pozbawieni szacunku wobec indywidualności i odmienności innych. Odzyskanie kontaktu z własną kreatywnością nie musi oznaczać tego, że staniemy się wszystkie pisarkami i malarkami. Może świat wyglądałby trochę inaczej, gdyby tak było, ale kreatywność jest zbyt nieprzewidywalna, żeby zmieścić się w jakimkolwiek, nawet najbardziej pozytywnym scenariuszu. Uwolniona twórczość pozwala po prostu poczuć się swobodnie we

Gdzie moja twórczość? Read More »

Scroll to Top